Autor: Colleen Houck
Liczba stron: 360
Tłumaczenie: Martyna Tomczak
Wydawnictwo: Otwarte
Seria/Cykl: Klątwa tygrysa tom I
Moja ocena: 2/6
Niesamowite, jak wielką popularność
zyskują niektóre książki odrzucone przez wydawców. Seria o Harrym Potterze J.K
Rowling jest tego najlepszym przykładem. Colleen Houck również spotkała się z
negatywnym nastawieniem wydawnictw. Swoją debiutancką powieść zatytułowaną
„Klątwa tygrysa” wydała własnym nakładem. Szybkość, z jaką książka zyskiwała
uznanie wśród czytelników, zaskoczyła nie tylko ją samą, ale również wydawców.
Po lekturze tej powieści muszę przyznać, że jej sukces zaskoczył także i mnie,
bo nigdy bym nie pomyślała, iż książka tych lotów stanie się bestsellerem. To
będzie okrutne z mojej strony, ale ja też okazałabym się tym „złym i wrednym”
wydawcą, który nie zechciałby wydać książki pani Houck.
Główną bohaterką „Klątwy
tygrysa” jest Kelsey Hayes, która po ukończeniu liceum wkracza w dorosłe życie.
Szuka swojej pierwszej pracy, by móc zarobić na wymarzone studia. Szybko
znajduje posadę w cyrku, gdzie jednym z przeznaczonych jej zadań okazuje się
być opieka nad tygrysem, Dhirenem. Dziewczyna szybko zaprzyjaźnia się ze
zwierzęciem i przywiązuje do niego. Ren, jak nazywa go Kelsey, okazuje się być
indyjskim księciem obłożonym klątwą. Na jaw wychodzi też istnienie jego brata
Kishana, który także żyje w tygrysiej skórze. Kelsey chce za wszelką cenę pomóc
braciom w zwalczeniu skutków ciążącego na nich przekleństwa.
Do napisania swojej pierwszej
powieści autorkę zainspirował bestsellerowy cykl „Zmierzch” autorstwa Stephenie
Meyer. Inspiracja ta jest w powieści aż nadto widoczna. Nie tylko pojawia się
tam trójkąt miłosny, ale też przystojny, niezwykły chłopak zakochuje się w niczym niewyróżniającej się dziewczynie. Zresztą podobieństw jest więcej -
można wymieniać, a wymieniać. Jednak pod pewnymi względami książka Houck
okazała się dla mnie słabsza niż seria Meyer. Ta druga przynajmniej wciągnęła
mnie na tyle, że przeczytałam ją w kilka dni w przeciwieństwie do tej
pierwszej, która nie należy do pochłaniających i sporo czasu zajęło mi uporanie
się z nią. Czytałam ją tylko po to, żeby w końcu skończyć. Mimo usilnych
zabiegów autorki w celu dynamizacji akcji, powieść nie zaintrygowała mnie ani
trochę i przez większość czasu po prostu się nudziłam.
Czuję, że parę słów powinnam
poświęcić także głównej bohaterce tej powieści, ponieważ ta postać stanowi dla
mnie pewnego rodzaju fenomen, jednak bynajmniej nie w pozytywnym sensie. Kelsey
jest… no właśnie, jaka jest Kelsey? Nijaka. Mimo że to główna bohaterka
powieści i zarazem jej narratorka, to po lekturze dalej nic o niej nie wiem.
Owszem, przeczytałam, że ma osiemnaście lat, że niedawno skończyła liceum i że
straciła rodziców w wypadku samochodowym. Ale nie wiem nic o tym, jaką naprawdę
jest osobą. Zupełnie jakby nie miała żadnych cech charakteru. To niewiarygodne,
że autorce udało się powołać do życia postać całkowicie pozbawioną osobowości.
Po raz pierwszy spotykam się z czymś takim. Pozostali bohaterowie również nie
wzbudzili mojej wielkiej sympatii. O Renie nawet nie chce mi się wypowiadać,
ponieważ autorka wykreowała jego postać w okropny sposób. Niesamowicie go
przerysowała, przez co stał się chyba jednym z najbardziej napuszonych
bohaterów w historii literatury. Jego brat, który posiada jakieś wady
(nieliczne, to nieliczne, ale zawsze!), wypada znacznie lepiej. Ogólnie nic
ciekawego - żadnych interesujących
osobowości, po prostu zgraja sztucznych, pozbawionych poczucia humoru,
papierowych tworów.
Przyznaję otwarcie, że jestem
czepliwa, jeśli chodzi o język i styl. Jednak jeżeli książka naprawdę mnie wciągnie
i zainteresuje, jestem w stanie wiele przeboleć. „Klątwa tygrysa” to niestety pozycja
tak słaba stylistycznie, że mimo najlepszych chęci, nie mogłam przymknąć na to
oka. Niektóre zdania są potwornie dziwnie skonstruowane, a dialogi
karykaturalnie nienaturalne. Opisy również nie należą do wyjątkowo plastycznych,
ale przynajmniej jest ich mało i nie zdążyłam się nimi zmęczyć. To będą ostre
słowa, ale trudno: językowo ta powieść znajduje się po prostu na żałosnym
poziomie.
I nie tylko technicznie wiele
brakuje jej do przyzwoitego poziomu. Fabuła też nie zachwyca, ponieważ autorce
nie udało się uniknąć nielogiczności, od których się tam wręcz roi. Za jedyny
plus można uznać świeży dla paranormali motyw, a mianowicie oparcie akcji na
indyjskiej legendzie. Jakkolwiek trudno się tym cieszyć z uwagi na to, jak
bardzo ten pomysł został zmarnowany. Można nawet powiedzieć – zmasakrowany.
Niektóre sceny z tej powieści to żenada rodem z harlequina. Całość stanowi
niesamowicie infantylny bełkot, przez który okropnie trudno było mi przebrnąć.
Pod koniec cała historia zaczęła wręcz śmieszyć mnie swoją niedorzecznością.
Nie oznacza to jednak, że jest to lektura zabawna w dobrym znaczeniu tego
słowa. Dowcip w tej książce poraził mnie swoim brakiem błyskotliwości, co
najwyraźniej oznacza, że poczucie humoru autorki nie pokrywa się z moim.
Debiutancka powieść Houck to jedna
z tych książek, które przyniosły mi ogromne rozczarowanie. Zawiodła mnie ona
praktycznie na każdym polu i z tego powodu na pewno nie sięgnę po następne
części. Szkoda mi na to czasu i pieniędzy, a przede wszystkim nie mam ochoty
czytać następnych wypocin autorstwa tej pisarki. Wątpię, żeby moje nastawienie
miało się zmienić w najbliższym czasie, choćby okładka następnego tomu okazała
się nie wiadomo jak ładna. Ze swojej strony odradzam tę lekturę. Nie dajcie się
zwieść magii oprawy graficznej oraz sile reklamy!