-->

niedziela, 30 października 2011

Rio Anaconda, Wojciech Cejrowski

Tytuł: Rio Anaconda: Gringo i ostatni szaman plemienia Carapana
Autor: Wojciech Cejrowski
Liczba stron: 435
Tłumaczenie: -
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Seria/Cykl: -
Ocena: 5,5/6







Teoretycznie każda recenzja powinna zaczynać się od przybliżenia sylwetki autora i przywołania paru najważniejszych faktów z jego biografii. Jednak jaki recenzent się do tego stosuje? Na pewno nie ja. Po pierwsze taką już mam naturę, że nie lubię postępować zgodnie ze schematami. Po drugie (i jest to powód zdecydowanie najważniejszy) nie chcę zanudzać moich czytelników. Bo prawda jest taka, że o większości autorów nie miałabym nic ciekawego do napisania. Mogłabym jedynie  sparafrazować informacje z obwoluty książki o tym, że dany pisarz skończył uniwersytet X i mieszka w miejscowości Y, z rodziną i dwoma psami, a w wolnych chwilach pisze książki, i podobne „bla bla bla”. Ale kto chciałby czytać coś takiego? No właśnie…

Jednak tym razem zamierzam uczynić wyjątek (który tylko dodatkowo potwierdzi moją regułę). Są bowiem ludzie, których należy przedstawić. Po prostu trzeba to zrobić, bo… bo tak się czuje, i tyle! Wojciech Cejrowski jest jedną z takich osób. Jego postać wymaga tyle samo uwagi, co jego książki, nie tylko ze względu na jego ogromne osiągnięcia, dużą popularność i obecność w telewizji, ale także z uwagi na jego kontrowersyjne poglądy i odważny sposób ich wyrażania.

Bo Cejrowskiego każdy zna, a przynajmniej kojarzy. Nawet, jeżeli nie z okładek książek czy programów telewizyjnych, to właśnie z racji tych jego przekonań. Cejrowski jest zagorzałym (jak dla mnie nieco zbyt zagorzałym…) katolikiem przeciwnym homoseksualizmowi, aborcji, eutanazji i stosowaniu antykoncepcji. Od razu chcę zaznaczyć, że ja się z nim w tych kwestiach zupełnie nie zgadzam. A mimo to bardzo szanuję tego człowieka, w pewnym sensie podziwiam go i co dziwne lubię. W ogóle to mam z nim problem. Bo z jednej strony go uwielbiam, z drugiej już niestety mniej. Naprawdę nie wiem, jak można tak bardzo kogoś lubić i jednocześnie nie trawić. Uwielbiam jego program podróżniczy („Boso przez świat”), jego poczucie humoru, książki, sposób opowiadania, a przede wszystkim podzielam jego miłość do Hiszpanii i Ameryki Łacińskiej oraz nienawiść do polskiej zimy. Kocham go za to wszystko. Jednakże jego przekonań (szczególnie tych dotyczących homoseksualistów) nie podzielam i nigdy podzielać nie będę. Ale i tak go lubię. Dlaczego? Bo mam słabość do ludzi inteligentnych, a on się do takich ludzi z całą pewnością zalicza.

Muszę przyznać, że nie czytam książek podróżniczych. Właściwie nie wiem dlaczego, być może kiedyś moje podejście się zmieni, ale na razie nie przepadam za tego typu literaturą. Po książki Wojciecha Cejrowskiego pierwszy raz sięgnęłam ponad rok temu zachęcona wynikami ich sprzedaży. Zdecydowałam się na „Gringo wśród dzikich plemion”, ponieważ została ona wydana jako pierwsza. Z lektury byłam ogólnie bardzo zadowolona, jednak do zachwytu nad nią sporo mi brakowało. Z tego powodu dosyć długo zwlekałam z sięgnięciem po „Rio Anacodna”, mimo że od dawna czekała na mojej półce. Kierowana jakimś wewnętrznym impulsem w końcu się za nią zabrałam. „Rio Anaconda” przyniosła mi wszystkie te zachwyty, których spodziewałam się po „Gringo…”. Lektura ta sprawiła mi nie tylko wiele radości i przyjemności, ale także wywołała tyle różnych emocji, przemyśleń i wzruszeń, że aż żałuję, iż nie wzięłam jej do ręki wcześniej.

Przez cały czas czytania tej książki… płakałam. Głównie ze śmiechu, ale także ze wzruszenia. Jak już wcześniej wspominałam, uwielbiam poczucie humoru pana Cejrowskiego. W całej książce jest tyle zabawnych sytuacji i dialogów, że można by nimi obdarować całe mnóstwo nudnych książek i jeszcze sporo by zostało. Niektóre najśmieszniejsze fragmenty czytałam po kilka razy, bo nie mogłam sobie odmówić tej przyjemności. Ponadto bardzo spodobał mi się styl pisania – lekki, ale finezyjny zarazem. Książki napisane w taki sposób mogłabym czytać cały czas. „Rio Anaconda” po prostu mnie wciągnęła. Gdyby nie natłok obowiązków szkolnych, pochłonęłabym ją zdecydowanie szybciej. Kilkudniowe przerwy w czytaniu były dla mnie naprawdę bardzo męczące. Książka cały czas kusiła mnie i jakby przyzywała do siebie, tak że koniec końców i tak jej „ulegałam”. Chociaż na godzinkę, na te parę stron…

„Rio Anaconda” jest nie tylko o wiele bardziej wciągająca niż „Gringo…”, ale także dużo ciekawsza. Autor zawarł w niej o wiele więcej szczegółów dotyczących życia Indian. Poruszane przez niego tematy wydały mi się o niebo bardziej interesujące, niż te z poprzedniej książki. Dla mnie najciekawsze były rozdziały, mówiące o magii i czarach Indian. Jednakże uważam,  że każdy znajdzie tam coś dla siebie, ponieważ tych ciekawostek jest tam naprawdę bardzo dużo. Ale i tak największego plusa przyznaję tej książce, za emocje, które we mnie wzbudziła. Właśnie przez te wzruszenia, szczególnie pod koniec lektury, podobała mi się znacznie bardziej niż „Gringo…”.

Nie mogłabym nie wspomnieć tutaj o pięknym wydaniu książki. Kredowy papier, twarda oprawa, piękne, kolorowe zdjęcia wykonane przez autora. Aż przyjemnie jest trzymać w ręku tę książkę. Jestem estetką – uwielbiam piękne wydania, a te jest perfekcyjne.

Nigdy specjalnie nie interesowałam się życiem dzikich Indian. Wręcz przeciwnie – trochę się nawet bałam tych tematów, a wśród programów Cejrowskiego zawsze preferowałam te np. o Hiszpanii czy Meksyku. Mimo to przeczytałam „Rio Anacondę” i mogę z ręką na sercu polecić ją wszystkim: tym, którzy Cejrowskiego lubią, i tym, którzy go nie znoszą, zainteresowanych Indianami oraz tym, którzy o Dzikich Ziemiach nie mają zielonego pojęcia. To książka nie tylko o Dzikich i nie tylko o Cejrowskim, ale także o życiu, miłości i przyjaźni. Właśnie dlatego warto po nią sięgnąć.

„W życiu stale jesteśmy szczęśliwi i nieszczęśliwi jednocześnie. Tylko najczęściej o tym nie wiemy, albo nie chcemy wiedzieć. Odrzucamy ciemne strony życia. A one przecież zawsze są. Szczęście i nieszczęście to jedność. Smutek i radość też. Strach i odwaga…”*

* Cytat pochodzi z książki "Rio Anaconda: Gringo i ostatni szaman plemienia Carapana" Wojciech Cejrowski, Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 2006

poniedziałek, 17 października 2011

Portret Doriana Graya, Oscar Wilde

Tytuł: Portret Doriana Graya
Autor: Oscar Wilde
Liczba stron: 302
Tłumaczenie: Maria Feldmanowa
Wydawnictwo: W.A.B
Seria/Cykl: -
Moja ocena: 6/6









Większość książek, które w życiu przeczytałam, w mniejszym lub większym stopniu podobała mi się. Nie wiem, czy jest to kwestia odpowiedniego doboru lektur, wyjątkowej miłości do czytania (czegokolwiek), czy po prostu wynika to z mojego mało wybrednego gustu. Faktem jest, że czytam wszystko, co mnie w jakiś sposób zainteresuje, nie zważając na gatunek, czas powstania utworu i inne etykiety. Oczywiście mam swoje ulubione epoki i nurty literackie, jednak staram się nie ograniczać jedynie do nich. Jednakże muszę przyznać, że jeśli już natrafię na takiego przysłowiowego literackiego „gniota”, to w swoich opiniach nie pozostawiam na nim suchej nitki. Być może dlatego, że zdarza się to rzadko, moje niezadowolenie z przeczytania takiej beznadziejnej pozycji jest zazwyczaj dwukrotnie większe niż innych czytelników. Moja awersja nie zna granic, ale mój zachwyt też nie. Dlatego gdy natrafię na lekturę wyjątkową, prawdziwą perełkę literacką – moje odczucia bywają tak pozytywne i jest ich przy tym tak dużo, że nigdy nie udaje mi się ubrać ich wszystkich w odpowiednie słowa. Pozostaję pod nieustannym wrażeniem takich książek przez miesiące, czasami lata. „Portret Doriana Graya” autorstwa Oscara Wilde’a jest jedną z tych pozycji, których lektury nie zapomnę nigdy i które uwielbiam do tego stopnia, że prędzej czy później na pewno do nich powrócę.

Oscar Wilde to irlandzki prozaik i dramatopisarz, w swojej twórczości nawiązujący do modernistycznego estetyzmu – dziewiętnastowiecznego prądu intelektualnego, który głosił samoistną wartość sztuki i piękna. W „Portrecie Doriana Graya” autor zawarł całą jego istotę: kult piękna, subiektywizm prawdy i dekadencję, a także wyraził swój pogląd na sztukę. Powieść opowiada historię Doriana Graya – młodego mężczyzny obdarzonego niezwykłą urodą. Jego nadzwyczajnie piękna twarz stanie się inspiracją dla znanego malarza Bazylego Hallwarda, który zapragnie uwiecznić jego idealną fizyczność na portrecie naturalnej wielkości. Pewnego dnia w pracowni Bazylego Dorian poznaje przyjaciela malarza – lorda Henryka Wottona. Przyjaźń z Henrykiem całkowicie zmieni osobowość  i światopogląd młodego Graya. Patrząc na swój piękny portret mężczyzna wypowie z pozoru niedorzeczne życzenie, by starzała się jedynie postać na obrazie, a on pozostał niezmieniony mimo upływu lat. Próżność i pragnienie zachowania wiecznej młodości będą kosztować Doriana duszę.

„Występek jest czymś, co wyciska na twarzy człowieka piętno niezatarte. Ukryć go niepodobna.” *

Powieść ukazuje, jak w miarę upływu czasu Dorian zmienia się pod wpływem lorda Wottona z naiwnego, dobrodusznego młodzieńca w mężczyznę pozbawionego sumienia, wyzutego z jakichkolwiek zasad, próżnego, dla którego nie ma ograniczeń ani namiętności, którym nie można ulec. To doskonały portret psychologiczny ukazujący kolejne stadia zepsucia, którego sam Gray nie jest już w stanie zatrzymać. Dużą rolę ogrywa tutaj wspomniany już przeze mnie wcześniej estetyzm, który odzwierciedla się nie tylko w fabule czy wyglądzie bohaterów, ale także w stylu pisania autora. Kontrast między zewnętrznym pięknem Doriana, a brzydotą jego duszy (ukazaną na obrazie), jest tym większy, im gorsze są czyny mężczyzny. Wielu krytyków zarzucało i ciągle zarzuca autorowi płytką wymowę książki, jednak ja nie mogę się z czymś bardziej nie zgodzić. Takie stwierdzenie jest całkowicie błędne, a przede wszystkim bardzo krzywdzące, bowiem przesłanie tej powieści brzmi: piękno zewnętrzne odzwierciedla piękno wewnętrzne i odwrotnie, co jest zaprzeczeniem płytkiej filozofii niesłusznie zarzucanej autorowi. Wbrew pozorom autor położył ogromny nacisk na psychikę bohatera i jego wnętrze. Portret ukazuje, jak naprawdę wyglądałby Dorian, gdyby starzał się normalnie. Po jego urodzie nie zostałby nawet ślad. Byłby tak samo odpychający jak jego dusza. Autor zaznacza, że nasze czyny i myśli wpływają na nasz wygląd zewnętrzny, dlatego estetyka duszy jest równie ważna jak estetyka fizyczności, a jedna wynika z drugiej. Z powieści wypływa jeszcze jeden ważny morał, a mianowicie taki, że nie da się być wiecznie młodym. I choćbyśmy w wieku czterdziestu lat wciąż wyglądali na dwadzieścia, nasza dusza ulega ciągłym zmianom i nie sposób tego zatrzymać.

„(…) żaden człowiek cywilizowany nie żałuje doznanej przyjemności, a żaden człowiek niecywilizowany nie wie, co to przyjemność.” *

Nie wybaczyłabym sobie, gdybym w tej recenzji nie wspomniała o postaci Henryka Wottona. Już na początku zdecydowałam, że bohater ten zasługuje co najmniej na osobny akapit. Jest to mężczyzna tak fascynujący, pełny paradoksów i sprzeczności, inteligentny i przede wszystkim niemoralny, że trudno go nie pokochać. Jego cynizm i poczucie humoru sprawiły, że od razu poczułam do niego sympatię, większą nawet niż do Doriana. Lord manipuluje Grayem, wykorzystuje jego wiarę w nieomylność swoich sądów. Nie zdaje sobie jednak sprawy z tego, że jego przyjaciel jest za słaby psychicznie, by się z tym wszystkim uporać. Żałuję jedynie, że skomplikowane relacje Doriana z lordem zostały nieco uproszczone przez autora, który usunął lub złagodził wszelkie aluzje do homoseksualizmu. Jednakże biorąc pod uwagę ówczesną opinię publiczną, która była bardzo nieprzychylna temu zjawisku, jestem w stanie mu to wybaczyć.

Od czasu przeczytania „Dumy i uprzedzenia” Jane Austen aż do teraz, nie czytałam książki, która oczarowałaby mnie równie mocno. Wilde dorównuje mojej ulubionej autorce nie tylko stylem, ale również błyskotliwością i polotem. „Portret Doriana Graya” to książka dopracowana w każdym calu, niesamowicie kunsztowna i oryginalna – wprost doskonała. To lektura, w której akcja nie toczy się w zawrotnym tempie, a mimo to tak pochłaniająca, że nie sposób się od niej oderwać. To powieść amoralna, a jednocześnie pełna wartości i zawierająca ciekawe przesłanie. To najbardziej fascynująca, tajemnicza i porywająca książka, jaką do tej pory przeczytałam. Kocham tę powieść. Kocham Oscara Wilde’a. Kocham, kocham, kocham…

* Cytaty pochodzą z książki "Portret Doriana Graya" Oscar Wilde, Wydawnictwo W.A.B, Warszawa 2011

Książkę przeczytałam w ramach projektu 'ROZMAWIAJMY'. Serdecznie zachęcam do odwiedzenia bloga oraz do ewentualnego przyłączenia się do akcji :)