Autor: Wojciech Cejrowski
Liczba stron: 435
Tłumaczenie: -
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Seria/Cykl: -
Ocena: 5,5/6
Teoretycznie każda recenzja powinna zaczynać się od przybliżenia sylwetki autora i przywołania paru najważniejszych faktów z jego biografii. Jednak jaki recenzent się do tego stosuje? Na pewno nie ja. Po pierwsze taką już mam naturę, że nie lubię postępować zgodnie ze schematami. Po drugie (i jest to powód zdecydowanie najważniejszy) nie chcę zanudzać moich czytelników. Bo prawda jest taka, że o większości autorów nie miałabym nic ciekawego do napisania. Mogłabym jedynie sparafrazować informacje z obwoluty książki o tym, że dany pisarz skończył uniwersytet X i mieszka w miejscowości Y, z rodziną i dwoma psami, a w wolnych chwilach pisze książki, i podobne „bla bla bla”. Ale kto chciałby czytać coś takiego? No właśnie…
Jednak tym razem zamierzam uczynić wyjątek (który tylko dodatkowo potwierdzi moją regułę). Są bowiem ludzie, których należy przedstawić. Po prostu trzeba to zrobić, bo… bo tak się czuje, i tyle! Wojciech Cejrowski jest jedną z takich osób. Jego postać wymaga tyle samo uwagi, co jego książki, nie tylko ze względu na jego ogromne osiągnięcia, dużą popularność i obecność w telewizji, ale także z uwagi na jego kontrowersyjne poglądy i odważny sposób ich wyrażania.
Bo Cejrowskiego każdy zna, a przynajmniej kojarzy. Nawet, jeżeli nie z okładek książek czy programów telewizyjnych, to właśnie z racji tych jego przekonań. Cejrowski jest zagorzałym (jak dla mnie nieco zbyt zagorzałym…) katolikiem przeciwnym homoseksualizmowi, aborcji, eutanazji i stosowaniu antykoncepcji. Od razu chcę zaznaczyć, że ja się z nim w tych kwestiach zupełnie nie zgadzam. A mimo to bardzo szanuję tego człowieka, w pewnym sensie podziwiam go i co dziwne lubię. W ogóle to mam z nim problem. Bo z jednej strony go uwielbiam, z drugiej już niestety mniej. Naprawdę nie wiem, jak można tak bardzo kogoś lubić i jednocześnie nie trawić. Uwielbiam jego program podróżniczy („Boso przez świat”), jego poczucie humoru, książki, sposób opowiadania, a przede wszystkim podzielam jego miłość do Hiszpanii i Ameryki Łacińskiej oraz nienawiść do polskiej zimy. Kocham go za to wszystko. Jednakże jego przekonań (szczególnie tych dotyczących homoseksualistów) nie podzielam i nigdy podzielać nie będę. Ale i tak go lubię. Dlaczego? Bo mam słabość do ludzi inteligentnych, a on się do takich ludzi z całą pewnością zalicza.
Muszę przyznać, że nie czytam książek podróżniczych. Właściwie nie wiem dlaczego, być może kiedyś moje podejście się zmieni, ale na razie nie przepadam za tego typu literaturą. Po książki Wojciecha Cejrowskiego pierwszy raz sięgnęłam ponad rok temu zachęcona wynikami ich sprzedaży. Zdecydowałam się na „Gringo wśród dzikich plemion”, ponieważ została ona wydana jako pierwsza. Z lektury byłam ogólnie bardzo zadowolona, jednak do zachwytu nad nią sporo mi brakowało. Z tego powodu dosyć długo zwlekałam z sięgnięciem po „Rio Anacodna”, mimo że od dawna czekała na mojej półce. Kierowana jakimś wewnętrznym impulsem w końcu się za nią zabrałam. „Rio Anaconda” przyniosła mi wszystkie te zachwyty, których spodziewałam się po „Gringo…”. Lektura ta sprawiła mi nie tylko wiele radości i przyjemności, ale także wywołała tyle różnych emocji, przemyśleń i wzruszeń, że aż żałuję, iż nie wzięłam jej do ręki wcześniej.
Przez cały czas czytania tej książki… płakałam. Głównie ze śmiechu, ale także ze wzruszenia. Jak już wcześniej wspominałam, uwielbiam poczucie humoru pana Cejrowskiego. W całej książce jest tyle zabawnych sytuacji i dialogów, że można by nimi obdarować całe mnóstwo nudnych książek i jeszcze sporo by zostało. Niektóre najśmieszniejsze fragmenty czytałam po kilka razy, bo nie mogłam sobie odmówić tej przyjemności. Ponadto bardzo spodobał mi się styl pisania – lekki, ale finezyjny zarazem. Książki napisane w taki sposób mogłabym czytać cały czas. „Rio Anaconda” po prostu mnie wciągnęła. Gdyby nie natłok obowiązków szkolnych, pochłonęłabym ją zdecydowanie szybciej. Kilkudniowe przerwy w czytaniu były dla mnie naprawdę bardzo męczące. Książka cały czas kusiła mnie i jakby przyzywała do siebie, tak że koniec końców i tak jej „ulegałam”. Chociaż na godzinkę, na te parę stron…
„Rio Anaconda” jest nie tylko o wiele bardziej wciągająca niż „Gringo…”, ale także dużo ciekawsza. Autor zawarł w niej o wiele więcej szczegółów dotyczących życia Indian. Poruszane przez niego tematy wydały mi się o niebo bardziej interesujące, niż te z poprzedniej książki. Dla mnie najciekawsze były rozdziały, mówiące o magii i czarach Indian. Jednakże uważam, że każdy znajdzie tam coś dla siebie, ponieważ tych ciekawostek jest tam naprawdę bardzo dużo. Ale i tak największego plusa przyznaję tej książce, za emocje, które we mnie wzbudziła. Właśnie przez te wzruszenia, szczególnie pod koniec lektury, podobała mi się znacznie bardziej niż „Gringo…”.
Nie mogłabym nie wspomnieć tutaj o pięknym wydaniu książki. Kredowy papier, twarda oprawa, piękne, kolorowe zdjęcia wykonane przez autora. Aż przyjemnie jest trzymać w ręku tę książkę. Jestem estetką – uwielbiam piękne wydania, a te jest perfekcyjne.
Nigdy specjalnie nie interesowałam się życiem dzikich Indian. Wręcz przeciwnie – trochę się nawet bałam tych tematów, a wśród programów Cejrowskiego zawsze preferowałam te np. o Hiszpanii czy Meksyku. Mimo to przeczytałam „Rio Anacondę” i mogę z ręką na sercu polecić ją wszystkim: tym, którzy Cejrowskiego lubią, i tym, którzy go nie znoszą, zainteresowanych Indianami oraz tym, którzy o Dzikich Ziemiach nie mają zielonego pojęcia. To książka nie tylko o Dzikich i nie tylko o Cejrowskim, ale także o życiu, miłości i przyjaźni. Właśnie dlatego warto po nią sięgnąć.
„W życiu stale jesteśmy szczęśliwi i nieszczęśliwi jednocześnie. Tylko najczęściej o tym nie wiemy, albo nie chcemy wiedzieć. Odrzucamy ciemne strony życia. A one przecież zawsze są. Szczęście i nieszczęście to jedność. Smutek i radość też. Strach i odwaga…”*
* Cytat pochodzi z książki "Rio Anaconda: Gringo i ostatni szaman plemienia Carapana" Wojciech Cejrowski, Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 2006